Oddział został powołany 15 kwietnia 1944r. do ochrony radiostacji Nr 49 pozostającej w dyspozycji Komendy Okręgu. Formalnie był oddziałem partyzanckim podlegającym Inspektorowi Kieleckiemu. Do czasu akcji „Burza” przeprowadził jedynie dwie duże akcje przeciwko Niemcom, bowiem jego zadania były specyficzne i obowiązywał go zakaz dekonspirowania akcjami zbrojnymi miejsca pracy radiostacji.

Geneza

Łączność radiowa z dowództwem polskim w Anglii była przysłowiowym „oczkiem w głowie” Polskiego Państwa Podziemnego. W celu zapewnienia jak największego bezpieczeństwa pracy radiostacji tworzono więc specjalne oddziały partyzanckie.

Aleksander Jedliński "Franek"

     Już pod koniec 1941r. na terenie Okręgu Kielce został ulokowany IV pluton radiotelegraficzny szefostwa łączności Komendy Głównej AK tzw. Orbis. Z plutonem ściśle współpracował por. Aleksander Jedliński „Franek” (wówczas szef łączności radiowej Okręgu Kielce). Radiostacje zostały uruchomione wiosną 1942r. i od tego czasu utrzymywały łączność z Londynem nadając depesze dostarczane przez łączniczki. Ze względu na zagrożenie radiostacje pracowały w różnych miejscowościach. Od połowy maja 1943r. praca odbywała się pod ochroną oddziału partyzanckiego por. Jana Kosińskiego „Jacek”, który blisko współdziałał ze Zgrupowaniem Partyzanckim por. Jana Piwnika „Ponury”. Niestety pracę radiostacji utrudniały niemieckie obławy.

     Wraz z nastaniem jesieni 1943r. (po rozbiciu oddziału „Jacka”) radiostację umiejscowiono w Skarżysku. Po miesiącu pracy została jednak namierzona przez Niemców. Podczas walki poległ kierujący jej pracą st. sierż. Bolesław Matla „Boryna”. Po kilu tygodniach radiostacja Komendy Głównej wznowiła działanie w Suchedniowie, aby następnie działać w Bliżynie i Szydłowcu. Wreszcie przeniesiono ją do Wolicy koło Chęcin.
     Historia oddziału partyzanckiego Jana Kosińskiego „Jacka” opisana jest w części dotyczącej oddziałów partyzanckich natomiast całokształt spraw związanych z łącznością radiową prowadzoną na terenie Okręgu Kielce opisana jest w części poświęconej Oddziałowi V Łączność Komendy Okręgu.

     Wiosną 1944r. kierownictwo Okręgu Kielce zdawało sobie sprawę, że w miesiącach letnich nastąpi wzmożona łączność radiowa radiostacji którym należy zapewnić niezbędne bezpieczeństwo pracy. Przewidywania te potwierdziły się bowiem w sierpniu 1944r. Okręg miał czynnych dziewięć radiostacji z czego część nadawała w okolicy Kielc. Szef Oddziału V Łączność Komendy Okręgu Jan Dąbrowski „Olszyna” postanowił powołać specjalny pluton radio. Na jego czele stanął por Włodzimierz Kofroń "Błysk" dotychczas oficer wywiadu Podobwodu Bodzentyn w Obwodzie AK Kielce. Podczas pełnienia nowej funkcji używał pseudonimu „Selen”. Wybór ten nie był zapewne przypadkowy. Oficer mieszkał wraz z rodziną w pensjonacie „Ameliówka”, stanowiącym własność teściów, we wsi Mąchocice. Nie był zdekonspirowany. Znał tajemnicę schronu zlokalizowanego niedaleko od swego domu (do historii schronu jeszcze powrócimy), a dodatkowo znał ludzi, którzy mogli utworzyć specjalny oddział.
     W pierwszej dekadzie kwietnia 1944r. rozkaz zorganizowania oddziału ochrony radia otrzymał Bolesław Boczarski „Jurand” jeden z dowódców w oddziale partyzanckim „Wybranieccy” Mariana Sołtysiaka. „Selen” znał „Juranda” z czasu działalności tego ostatniego w konspiracji na terenie Podobwodu AK Bodzentyn i to zapewne on przeforsował dowództwo na powierzenie mu misji utworzenia nowego oddziału. Pierwszy skład oddziału miał zostać sformowany z żołnierzy wydzielonych z oddziału Mariana Sołtysiaka. Miało to nastąpić z dniem powrotu do oddziału „Juranda”, który na początku kwietnia przebywał na urlopie.

Powstanie oddziału i pierwsze kłopoty

15 kwietnia 1944r. to dzień powstania oddziału, którego od pierwszych dni prześladował pech. Najpierw dekonspiracja pracy radiostacji, a następnie choroba dowódcy. Zacznijmy jednak od początku.

Cichociemny Bolesław Jackiewicz "Ryś"

     Z dniem 15 kwietnia 1944 r. Boczarski „Jurand” przystąpił do organizowania oddziału. Od Oddziału Łączności Komendy Okręgu miał zapewnienie pełnego uzbrojenia 20-tu ludzi w broń znajdującą się w magazynach Okręgu - pochodzącą ze zrzutów. Zalążkiem Oddziału miała być 9-osobowa grupa wydzielona z oddziału partyzanckiego „Wybranieccy”. W tym też celu „Barabasz” otrzymał rozkaz oddelegowania jednego podoficera i ośmiu szeregowych. Jak wspomina „Jurand”: „… „Barabasz” prawdopodobnie niechętnie wykonał ten rozkaz, bowiem przysłał mi ludzi, którzy stosunkowo niedługo przebywali w oddziale, a więc nie wypróbowanych, raczej słabych żołnierzy, mało wyszkolonych, za wyjątkiem podoficera – byłego plutonowego rezerwy 10 pułku ułanów ”Mściciela” - Michała Basy.”
     Z przydzielonych ludzi Boczarski zatrzymał 5- ciu, zaś pozostałych 4-ch odesłałem z powrotem do „Barabasza”. Do grupy tej dołączyli 4-ej oficerowie, przyjęci zrzutem z 8/9 kwietnia 1944 r., którzy do czasu otrzymania przydziałów służbowych mieli pozostać przy oddziale. Byli to:
Kpt. Bolesław Jackiewicz „Ryś”,
Rtm. Stanisław Raczkowski „Bułanek”,
Ppor. Ludwik Wiechuła „Jeleń”,
Podch. Edward Kiwer „Biegaj” „Edward”
     W związku z tym oddział dostał dodatkowe zadanie: zapewnienie im pełnego bezpieczeństwa w terenie. Prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia oddział „Juranda” ruszył do Mąchocic i znalazł schronienie w „Ameliówce”.

Cichociemny Edward Kiwer "Edward"

     Zanim oddział unormował swoje sprawy organizacyjne zaczęły napływać złe informacje. 16 kwietnia niemiecki nasłuch pelengacyjny upewnił hitlerowców, że w Wolicy koło Chęcin pracuje radiostacja ruchu oporu. Faktycznie była to radiostacja Nr 49, której ochroną miał się zająć w przyszłości oddział „Juranda”. Znajdowała się ona w budynku osiedla fabrycznego (tzw. „murowańcu”) przy Zakładach Wapienniczych „Chęciny”. Feralnego dnia, a była to niedziela, funkcjonariusze kieleckiej placówki "Sipo" niespodziewanie otoczyli "murowaniec" dokonując tam bardzo szczegółowej rewizji. Telegrafista tej radiostacji plut. Jan Żmijewski „Twardy” w ostatniej chwili zdążył zwinąć sprzęt, zniszczyć dokumenty i ukryć radiostację w przygotowanym schowku. Po wyjściu przed budynek został aresztowany tak jak 12 innych osób, w tym kierownik zakładu Józef Zegartowicz. Zatrzymanych prowadzono do samochodów przy stacji kolejowej i właśnie wtedy trzy osoby podjęły desperacką próbę ucieczki. Udała się Stefanowi Żelichowskiemu i radiotelegrafiście, którego przed kulami niemieckimi zasłonił przejeżdżający pociąg. Trzecią osobę, Mariana Pańka zastrzelono. Zatrzymanych pomordowano w kieleckim gestapo.
     Niemcy nie odnaleźli samej radiostacji ukrytej w przemyślnym schowku. Już po ich odjeździe została ona z niego wydobyta i za pośrednictwem ówczesnego właściciela zakładów, Zdzisława Krudzielskiego (nie był żołnierzem AK, ale pomagał oddziałom partyzanckim) przekazana organizacji. W efekcie już kilka dni później radiostacja dotarła do oddziału „Juranda”.
     Oddział powinien jak najszybciej zacząć swoje zadania, ale… w drugiej połowie kwietnia „Jurand” ciężko zachorował na zapalenie stawów rąk i nóg – nie mógł poruszać się o własnych siłach. Faktycznie przestał być dowódcą i zamiast sprawować opiekę nad powierzoną mu grupą skoczków, to oni właściwie zmuszeni byli opiekować się nim. Boczarski wskazywał jedynie adresy pewnych lokali. Dowództwo nad oddziałem faktycznie sprawował „Mściciel”. Cichociemni zajmowali się szkoleniem żołnierzy z okolicznych placówek. Z biegiem czasu odchodzili jednak do przydzielonych im zadań: „Ryś” już w maju został szefem Oddziału III Komendy Okręgu, „Bułanek” pozostawał w dyspozycji Komendanta Okręgu, „Jeleń” został skierowany do oddziału partyzanckiego Antoniego Hedy „Szary” zaś „Biegaj” po zmianie pseudonimu na „Edward” został przydzielony do oddziały „Barabasza”. Sytuacja oddziału unormowała się gdy dowódca wyzdrowiał, miało to miejsce w połowie maja 1944r.

Organizacja oddziału

Od połowy maja 1944r. „Jurand” przystępuje do organizacji oddziału, którego stan osiąga wkrótce liczbę 20 ludzi. Jako miejsce jego postoju obrano południowy stok Bukowej Góry, niedaleko (około 1.5km) od wsi Klonów.

     Jak pamiętamy stan oddziału wynosił, poza Boczarskim, sześciu ludzi. Do końca maja 1944 r. zwiększył się do 20 przez przyjęcie ochotników oraz żołnierzy skierowanych, jako „spalonych” przez Komendę Okręgu. Niestety nie znamy składu osobowego oddziału. W pierwszej grupie (wydzielonej z oddziału „Barabasza”) znajdowali się Michał Basa „Mściciel”, Tadeusz Sarek „Mnich” i „Gustaw”. Nie wiemy kto dołączył do oddziału w maju. Zgodnie z zapowiedzią oddział został wyekwipowany przez dowództwo w pistolety maszynowe Sten, jeden lekki karabin maszynowy oraz odpowiednią ilość amunicji i granatów.
     Zastępcą „Juranda” został Michał Basa „Mściciel” (w pierwszym okresie). Oddział został podzielony na dwie drużyny , które prowadziły intensywne szkolenie. W końcu maja dołączył do oddziału Stanisław Lutek „Roch”, który po ciężkiej chorobie, przebytej wiosną 1944 r., prosił „Barabasza” o przeniesienie do oddziału "Juranda".
     Oddział pod względem taktycznym podlegał Inspektorowi Kieleckiemu, którym był wtedy ppłk Józef Mularczyk „Żor”. Pod względem administracyjnym przełożonym oddziału był Szef Oddziału Łączności Komendy Okręgu kpt. Jan Dąbrowski „Olszyna”, który zresztą finansował utrzymanie oddziału.
     Kontakt z przełożonymi (Inspektor Kielecki) utrzymywał „Jurand” za pośrednictwem por. Włodzimierza Korfonia „Selen”, któremu składał meldunki.
      Szyfrowane materiały przynosili do oddziału specjalni kurierzy i łączniczki. Do nich należeli: „Strzelec”, „Piorun” - Staszałek, „Ewa” - Lucyna Wrońska, „Zjawa” i inni dość często zmieniający się łącznicy. Częstym gościem w oddziale był także ppor. Henryk Wiśniewski "Krak", który pełnił prawdopodobnie w tym czasie funkcję szefa lącznoci radiowej w Oddziale V Komendy Okręgu Kielce.

 

Jeszcze w oddziale "Wybranieckich". Od lewej: Stanisław Kozera "Bogdan", Stefan Fąfara "Dan", Bolesław Boczarski "Jurand", Henryk Pawelec "Andrzej"

Praca radiostacji

W początkowym okresie radiostacja została umieszczona we wsi Masłów obok polowego lotniska niemieckiego, chronionego przez silną grupę żołnierzy Wehrmachtu. „Jurand” liczył, że pracująca tam niewątpliwie radiostacja niemiecka i bliskość Kielc utrudni Niemcom wykrycie.

 

"Jurand" jeszcze u "Wybranieckich"

     W Masłowie pracowano jeden czy dwa dni, przerzucając z kolei radiostację do wsi Łączna, gdzie również każdego dnia zmieniano miejsca nadawania. Radiostacja dosyć często pracowała na terenie obozu leśnego, ubezpieczona przez cały oddział. Taką zasadę pracy stosowano zawsze, bowiem specyfika pracy tej radiostacji polegała na tym, że nadawała ona bardzo duże materiały co siłą rzeczy trwało długo. Telegrafistą był w dalszym ciągu plut. Jan Żmijewski „Twardy”.

     Radiostacja była mała i mieściła się w zwykłej teczce na akta. Pracowała ona na sieci elektrycznej prądu zmiennego 220V oraz prądu stałego 150V. Posiadała antenę długości 15m, którą rozwijało się w mieszkaniu. Była to radiostacja na wskroś nowoczesna, konstrukcja jej prawdopodobnie nie była znana Niemcom. Stąd też oddział miał polecenie troskliwego jej strzeżenia i nie dopuszczenia za żadną cenę, aby wpadła w ręce wroga. Starano się ją instalować w miejscowościach zelektryfikowanych. Z braku takich miejsc w ostateczności uruchamiano własne prądnice, poruszane siłą ludzką (na korbę). Z czasem „Jurand” (instrukcje co do nowego rozwiązania przychodziły z wyższych szczebli) usprawnił pracę prądnicy, konstruując do tego celu specjalny przyrząd, sporządzony z roweru. Zmniejszało to znacznie wysiłek ludzki, ponieważ można było przy pomocy przekładni rowerowej i wykorzystując pedały poruszać prądnice nogami. Ta maszyna – rower wzbudzała wiele śmiechu, ale okazała się praktycznym wynalazkiem. Rower – dziwoląg bez kół, siedzący na siodełku żołnierz kręcił nogami na pedałach, wprowadzając w ruch prądnicę.
     Poza grupą wydzieloną z oddziału w czasie pracy radiostacji ubezpieczali ją członkowie miejscowych placówek, pełniący rolę posterunków alarmowych. Z racji, że radiostacja najczęściej pracowała na terenie Podobwodu AK Bodzentyn „Jurand” współpracował i utrzymywał stały kontakt z Komendantem Podobwodu którym był w tym czasie por. Franciszek Sadza „Bey”.

 

"Ameliówka" i "Skała"

Wspominaliśmy już o pensjonacie „Ameliówka” w Mąchocicach i o znajdującym się niedaleko schronie. Te dwa miejsca, ze względu na osoby z nimi związane, miały bardzo duże znaczenie dla oddziału.

 

"Ameliówka" - lata 90-te

     Pensjonat „Ameliówka” należał do rodziny żony Władysława Kofronia -  Zofii Kofroń (w AK pod pseudonimem "Franciszka". Oboje byli zaangażowani w działalność konspiracyjną. Por. Władysław Kofroń „Selen” był bezpośrednim przełożonym oddziału partyzanckiego „Jurnada” stąd siłą rzeczy obaj żołnierze utrzymywali ze sobą stały, osobisty kontakt. Znali się od długiego czasu, a łączyła ich także wiedza o tajnym schronie zbudowanym około 200 metrów od „Ameliówki”.
     Jego historia rozpoczęła się prawdopodobnie wiosną 1943r. kiedy to budowę rozpoczął Jan Kosiński „Jacek” wówczas Komendant Podobwodu Bodzentyn. W pracach pomagali mu oddziału: Władysław Ziach „Zięba”, Mieczysław Różkowski „Antek” i Władysław Kofroń posługujący się wtedy pseudonimem „Błysk”. Wejście do schronu było dowcipnie urządzone przez znajdujący się na powierzchni ustęp (schron znajdował się obok domku babci Kosińskiej, która o istnieniu tego schronu nie miała najmniejszego pojęcia). Początkowo schron składał się z jednego pomieszczenia. Opiekę nad nim sprawował Władysław Ziach „Zięba”. To za jego sprawą doszło do jego rozbudowy. Ostatecznie schron składał się z dwóch obszernych pomieszczeń na głębokości 7 m pod ziemią, połączonych ze sobą 5-metrowym korytarzem. Zainstalowano w nim oświetlenie elektryczne i wentylatory, a całość była oszalowana grubymi deskami. Było tez zapasowe wejście w postaci 35-metrowego kanału, wysokiego1,5m, szerokiego 1m (oszalowanego) wybiegającego na zboczu góry do wąwozu w gęste krzaki, na dnie którego przepływał strumyk, wpadający do rzeki Lubrzanki. Kanał wybiegający nie był doprowadzony do powierzchni ziemi, był on bowiem tylko wyjściem zapasowym na wypadek nakrycia przez wroga znajdujących sie tam ewentualnie ludzi. Aby się z niego wydostać, wystarczyło wypchnąć półmetrową warstwę ziemi, oddzielającą go od powierzchni. Kanał ten został zbudowany linią zygzakowatą, zginającą się pod kątem 45º, co umożliwiało nawet ewentualną obronę.

     Po śmierci Jana Kosińskiego „Jacka” schron w dalszym ciągu pełnił funkcję magazynu i awaryjnej kwatery. Wiedziało o nim niewiele osób, ale zapewne wtedy do tajemnicy zostali dopuszczeni Marian Sołtysiak „Barabasz” i Bolesław Boczarski „Jurand” z oddziału partyzanckiego „Wybranieccy”.
     Wraz ze zmianami wiosną 1944r. (rozbudowa sieci radio i utworzenie oddziału partyzanckiego) schron został „przejęty” przez nowych właścicieli. Ze strony Komendy Okręgu opiekę nad nim w dalszym ciągu sprawował „Zięba”. Sam schron „awansował” zresztą do schronu Komendy Okręgu Kielce AK. Przechowywany był w nim sprzęt łączności, jak radiostację dużego i małego zasięgu, radioodbiorniki i trochę broni. W późniejszym okresie do schronu przeniesiono również dużą ilość pieniędzy tzw. „młynarek”, (fałszywe banknoty produkowane w Anglii, docierały do kraju podczas zrzutów) których kasjerem stał się sierż. „Zięba”, zwany przez wszystkich „Szefem”. Pieniądze te były przekazywane poszczególnym oddziałom partyzanckim na utrzymanie.

     Usytuowanie „Ameliówki” sprawiło, pensjonat stał się jedną z głównych skrzynek Komendy Okręgu oraz Inspektoratu Kielce na czele którego stał Józef Mularczyk „Żor”. Odbywały się tam różnego rodzaju odprawy i narady, które ochraniał oddział „Juranda”. W związku ze specyfiką pracy oddziału, ochrona radiostacji i ochrona spotkań przełożonych, Inspektor Kielecki zakazał prowadzenia jakichkolwiek akcji zaczepnych przeciwko Niemcom. Tłumaczono to koniecznością odwrócenia uwagi od terenu na którym działała radiostacja i przebywali członkowie Komendy Okręgu Kielce.

 

Powiększenie oddziału

Celem „Juranda” było powiększenie oddziału. Sprzeciwiał się temu szef Oddziału Łączności Komendy Okręgu finansujący jego działanie. Przeważyło jednak zdanie Inspektora Kieleckiego, który zdawał sobie sprawę, że już niedługo oddział może mu być potrzebny do działań militarnych.

     Kapitan ”Olszyna”, szef Oddziału Łączności Komendy Okręgu, który finansował utrzymanie Oddziału był przeciwny jego rozbudowie. Z jego punktu widzenia oddział dobrze wypełniał swoje obowiązki w dotychczasowym składzie osobowym. Odmowa spowodowała, że z odpowiednim raportem Boczarski „Jurand” zwrócił się do Inspektora Kieleckiego, który wyraził zgodę na powiększenie oddziału do siły 40 ludzi pod warunkiem utrzymania dodatkowych osób tzw. ”własnym przemysłem”. Było to niejako „salomonowe wyjście” oddział będzie otrzymywał fundusze na stan 20 żołnierzy, ale „Jurand” ma zgodę przełożonego na podwojenie liczby żołnierzy.
     Dzięki własnym kontaktom organizacyjnym „Jurand” nawiązał kontakt z Komendantem Podobwodu Skarżysko w Obwodzie AK Iłża. Odkomenderował on (na pewien czas) do oddziału 15-tu żołnierzy uzbrojonych w kbk i Steny. Byli to żołnierze tzw. sekcji dywersyjnej podobwodu, pochodzący z placówki Pogorzałe k. Skarżyska. Do oddziału dołączyli w nocy z 20 na 21 czerwca 1944 r. Grupą dowodził kpr. Edward Gelbert „Chrabąszcz”. W pierwszym dniu było z grupą trochę kłopotu bowiem niektórzy jej żołnierze na zbiórkę stawili się w stanie nietrzeźwym. Działania podjęte przez „Juranda” sprawiły jednak, że grupa w niedalekiej przyszłości okazała się bardzo bojowa. Sam kapral „Chrabąszcz” zaczął pełnić obowiązki zastępcy dowódcy oddziału.
     W dniu 22 czerwca do oddziału dołączyło 4-ch nowych ludzi „spalonych” z Warszawy. Byli to chłopcy z Szarych Szeregów: „Janek”, ”Zdzich”, ”Edek” oraz st. sierż.”Bodega”, student medycyny sprzed 1939 r. Tym samym stan oddziału wzrósł do 39 żołnierzy podzielonych na cztery drużyny.
     23 czerwca do oddziału dotarła wiadomość o zbliżaniu się do Klonowa grupy uzbrojonych ludzi. Oddział w szyku ubezpieczonym udał się w tamtym kierunku. Otoczono skrajny dom wsi, w którym jak się okazało zakwaterował oddział rozpoznawczy Armii Czerwonej. Był to pierwszy kontakt oddziału z sowietami, który był jednocześnie zapowiedzią zbliżającego się frontu.

Zasadzka

Dotychczasowa działalność oddziału koncentrowała się na ochranianiu radiostacji i odpraw dowództwa. Rozrost grupy sprawił jednak, że potrzebne było jego sprawdzenie w boju. Nastąpiło to 26 czerwca 1944r.

     W ramach szkolenia oddział często obserwował odcinek szosy Kraków – Warszawa, na wysokości lasu koło miejscowości Występa i Barcza. „Jurand” obserwował pewien niepokój wśród Niemców co dodatkowo skłoniło go do przeprowadzenia tam akcji bez zgody przełożonych. Pod dowództwem „Juranda” wybrał się na nią prawie cały oddział, bez osób mających tego dnia służbę w leśnym obozie.

     Oczekiwanie na odpowiednią okazję trwało kilka godzin. Wreszcie nadeszła odpowiednia chwila. Celem akcji była niewielka kolumna niemiecka przejeżdżająca furmankami w kierunku Kielc. Prowadził ją oficer jadący konno, była to prawdopodobnie jakaś grupa kwatermistrzowska. Czasu na przeprowadzenie akcji nie było wiele, bowiem trasa bez przerwy prawie była zakorkowana transportami. Na rozkaz dowódcy drużyny przeznaczone do wykonania akcji otworzyły ogień. Po pierwszych seriach kilkanaście trupów zwaliło się na bruk, reszta rozpierzchła się, rzadko się ostrzeliwując. Oddział zdobył kilka karabinów i jeden lkm „Bergman” oraz wierzchowego konia, piękną osiodłaną klacz. Na zebranie całej zdobyczy znajdującej się na wozach i przy padłych hitlerowcach oddział nie miał czasu, bowiem po chwili zaczął być ostrzeliwany przez Niemców, którzy w pierwszej chwili uciekli bądź przez jakiś kolejny oddział przemieszczający się ruchliwą trasą.
     Oddział „Juranda” wycofał się w stronę przeciwną od swojego obozu. Marszem ubezpieczonym żołnierze przeszli w okolice wsi Szałas, aby po zatoczeniu koła powrócić na drogę Kielce – Warszawa, którą przekroczono nocą pod Skarżyskiem na Baranowskiej Górze. Następnie oddział przeszedł w lasy siekierzyńskie, zatrzymując się na dzień w okolicy pogorzeliska, pozostałego po wsi Michniów. Dopiero kolejnego dnia oddział powrócił do swojego obozowiska.

Zatarg z NSZ

Dla oddziału ponownie nastały spokojne dni wypełnione ochroną radiostacji oraz wszechstronnym szkoleniem żołnierzy. Nadszedł także czas ujednolicenia umundurowania. Działania te zostały jedynie zakłócone zatargiem z oddziałem Narodowych Sił Zbrojnych.

Stanisław Lutek "Roch" jeszcze u "Wybranieckich"

     Rozbudowany oddział rozpoczął intensywne szkolenie bojowe, prowadząc skrócony kurs podoficerskiej szkoły piechoty. Powstały przy tym kursy zawodowe, jak: matematyki z zakresu szkoły podstawowej i średniej oraz kurs języka angielskiego. Prowadzili te kursy dwaj byli studenci Uniwersytetu Warszawskiego „Bolek – Stary” i „Gustaw”. W pierwszej połowie lipca dołączyło do oddziału dwóch nowych podoficerów: plut. „Boguś” i plut. „Kazik”, pierwszorzędni instruktorzy, którzy w dużym stopniu pomogli w szkoleniu Oddziału.

     Nastał także czas ujednolicenia umundurowania. Dotychczas była to mieszanina ubiorów od angielskich bluz poprzez cywilnie marynarki i polskie mundury do mundurów niemieckich. Oddział kupił 30 płaszczy igelitowych (gumowanych) jednakowego, granatowego koloru. Niestety nie starczyło ich dla wszystkich żołnierzy gdyż trudno ich było więcej zdobyć. Otrzymali je ci wszyscy, którzy dotąd chodzili w cywilnych marynarkach. Dodatkowo żołnierze otrzymali także jednakowe koszule z brązowego jedwabiu pochodzącego ze spadochronów. Wprowadzono też znaczek oddziału noszony na lewym przedramieniu. Była to niewielka tarcza herbowa w kolorze granatowym z wyhaftowanym znaczkiem Polski Walczącej – kotwicą i literą „P”. Wszyscy żołnierze otrzymali także furażerki uszyte z brezentu jasnego, ufarbowanego na kolor granatowy. Zostały one zaopatrzone w orzełki, które jakimś cudem zdobyła łączniczka oddziału (spełniająca też funkcję sanitariuszki) Stanisława Cichoń „Sława”, pochodząca ze Skarżyska. W tym samym czasie w oddziale wprowadzono także obowiązek noszenia dystynkcji (noszono na furażerce oraz lewym rękawie pod znaczkiem oddziału) i tytułowanie wg stopni wojskowych.
     W połowie lipca niedaleko od oddziału „Juranda” zakwaterowały dwa inne oddziały partyzanckie. Jak się okazało we wsi Brzezinki zakwaterowała kompania por. Władysława Kołacińskiego „Żbik”, a we wsi Klonów kompania por. Romana Bispinga „Grot”. Oba oddziały reprezentowały Narodowe Siły Zbrojne. Boczarski „Jurand” dla zbadania liczebności i nastrojów w tych oddziałach wysłał szer. Stanisława Lutka „Roch” do Klonowa w przebraniu cywilnym, bez broni (pochodził z tej wsi). „Roch” po wejściu do Klonowa został zatrzymany przez patrol „Grota” i wezwany do podniesienia rąk, na co odpowiedział że też jest partyzantem i nigdy rąk nie podnosi. Padł strzał, „Roch” został ciężko ranny – kula przeszyła mu piersi wychodząc lewą łopatką. Już po fakcie został przez żołnierzy NSZ opatrzony. „Jurand” dowiedział się o tym od przybyłego z Klonowa Jakuba Zielińskiego, który niepostrzeżenie przekradł się do oddziału. Jeszcze tego samego dnia nastąpiło spotkanie „Juranda” z „Grotem” w lesie k. Klonowa. „Grot” wyraził ubolewanie z tytułu zajścia, tłumacząc się przypadkiem i brakiem wyszkolenia swego żołnierza oraz obiecując jego surowe ukaranie.

Wyprawa w sandomierskie

W połowie lipca oddział „Juranda” otrzymał rozkaz złożenia radiostacji w schronie oraz wykonaniu marszu całym Oddziałem po transport broni na teren powiatu Sandomierskiego. Zadanie to było zlecone przez Inspektora Kieleckiego.

     17 lipca 1944 r. po zabezpieczeniu obozu w godzinach popołudniowych oddział wyruszył w drogę. Dowódca wyznaczył trasę marszu przez lasy siekierczyńskie, w lasy iłżeckie, obejście Ostrowca od strony północnej w kierunku Ożarowa, aby następnie od północy przejść na powiat sandomierski przez Wilczyce do Zdanowa.

     W miejscowość Sowia Góra (w lasach iłżeckich) doszło do spotkania z Brygadą im. Ziemi Kieleckiej Armii Ludowej. Oddziałem tym ( 2 batalion brygady) dowodził Stefan Szymański „Góral”, znany z zamordowania w Denkówku żołnierzy AK z oddziału Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”. Omal nie doszło do starcia między oddziałami, ponieważ nie miały one między sobą żadnego porozumienia. Po południu do Sowiej Góry przybył dowodzący brygadą Henryk Połowniak „Zygmunt”. Razem z nim dotarli działacze okręgu PPR. Podczas wspólnego spotkania dowódców „Jurand” otrzymał propozycję przejścia z oddziałem do AL.

     W następnym dniu oddział zakwaterował w miejscowości Łysowody. Tam dołączyło do oddziału 4-ch ludzi z placówki AK Ćmielów, uzbrojonych w dwa rkm typu „Bergman”. Następny nocleg zaplanowano we wsi Daromin Gmina Wilczyce. Ostatni etap marszu stanowił odcinek od Daromina do miejscowości Zdanów w pow. Sandomierskim. W Zdanowie nawiązano kontakt z Józefem Wróblem. Z magazynu, który znajdował się pod jego opieką przejęto znaczną ilość broni pochodzącej w większości ze zrzutów angielskich. Zdaniem oddziału było jak najszybsze przetransportowanie tej broni w okolice Kielc. W bardzo szybkim marszu, odbytym w ciągu dwu nocy i jednego dnia częściowo furmankami dworskimi, częściowo pieszo, w dniu 29 lipca 1944 r. oddział osiągnął swe miejsce postoju – obozowisko na Bukowej Górze. Przywieziona broń została zdeponowana chwilowo w magazynach. Podczas drogi powrotnej oddziału przyjęto do niego liczącego 16 lat Mariana Kubika „Leszek”, który został najmłodszym partyzantem oddziału. W późniejszym czasie był on niejako pupilem „Juranda” oraz prawą ręką pchor. „Bodegi”. W dniu 30 lipca 1944 r. „Jurand” udał się na odprawę do por. „Selena”, gdzie zdałem relację z wykonanego zadania.

Reorganizacja oddziału

Podczas odprawy 30 lipca „Jurand” otrzymał nowe zadania dla dowodzonego przez siebie oddziału. Wymuszały one jego reorganizację. Jednocześnie kilku żołnierzy otrzymało awanse. Rozpoczął się nowy okres w historii oddziału.

     Podczas odprawy „Jurand” został poinformowany, że otrzymał awans do stopnia podporucznika z datą starszeństwa 3 maja 1944 r. Awansowano także kaprala „Chrabąszcza” do stopnia sierżanta oraz kaprala „Jelenia” do stopnia plutonowego.
     Oddział otrzymał także zadania szczególne. Podchorąży „Bodega” z grupą dziewięciu żołnierzy (udało się ustalić że byli to m.in. „Mnich”, „Leszek”, „Zemsta”) mieli udać się na teren Obwodu Jędrzejów. Prawdopodobnie grupa ta miała dostarczyć tam część uzbrojenia przetransportowanego z Inspektoratu Sandomierz. Oddział otrzymał także rozkaz odkomenderowania 15-tu ludzi, wywodzących się z Podobwodu Skarżysko, pod dowództwem sierżanta „Chrabąszcza” do oddziału Antoniego Hedy „Szarego”.
     Lukę, powstałą po odejściu grupy skarżyskiej, uzupełniono w ciągu jednego dnia, przyjmując do oddziału kilkunastu ochotników z Podobwodu AK Bodzentyn. Stan oddziału w dniu 2 sierpnia wynosił ogółem 45 ludzi. Prawdopodobnie już następnego dnia por Henryk Wiśniewski „Krak”, oficer ds. łączności radiowej Oddziału V Łączność Komendy Okręgu, przyprowadził do oddziału kolejną grupę, około 20 żołnierzy. W grupie tej znajdowało się czterech Polaków pochodzących prawdopodobnie z Okręgu AK Lwów. Zostali oni siłą wcielenie do jakiegoś niemieckiego oddziału służby pomocniczej skąd zdezerterowali. Byli to: sierż. „Szary”, kpr. „Wicher”, str. strz. „Tońko” i strz. „Paweł”.
W efekcie oddział rozrósł się do ponad 60 żołnierzy, ale część z nich nie posiadała uzbrojenia. Właśnie jej zdobycie stało się dla oddziału sprawą priorytetową.
     Prawdopodobnie 3 sierpnia grupa żołnierzy oddziału pod dowództwem kpr. „Mściciela” udała się w tym właśnie celu w okolice Zagnańska. Na wyprawę udali się poza „Mścicielem”: „Bolek”, „Gustaw”, „Jakub” i „Kalif”. Dołączył do nich jeszcze „Śmiały”, który z Zagnańska miał przyprowadzić znajdującego się tam wierzchowca. Wszyscy oczekiwali w zasadzce, ale odpowiednia okazja nie nadarzała się. „Bolek” udał się ze „Śmiałym” do Zagnańska w celi zabrania konia. Oni mieli więcej szczęścia, poza wykonaniem zadania udało im się bez problemu rozbroić samotnie idącego Niemca. Grupa opuściła zdekonspirowane miejsce zasadzki. „Śmiały” powrócił do oddziału, ale pozostali żołnierze postanowili wykonać jeszcze jedną akcję. „Bolek” dowiedział się mianowicie, że wieczorem kolejką wąskotorową będzie wracał niemiecki transport siana i słomy konwojowany przez własowców. Żołnierze w biegu wskoczyli do hamującej przed zakrętem kolejki. „Mściciel” z „Jakubem” zaatakowali drugą budkę. Bez problemów rozbroili dwóch jadących w niej własowców. W tym czasie w trzeciej budce którą mieli opanować „Bolek”, „Gustaw” i „Kalif” (ten ostatni ostatecznie nie wskoczył do kolejki) rozległy się strzały. Żołnierze zabierając broń zaczęli wyskakiwać z wagoników i była to już ostatnia chwila bowiem znajdujący się na następnej stacji niemieccy żołnierze zaczęli strzelać. Pod osłoną wybuchu rzuconego granatu partyzantom udało się dotrzeć do lasu. Po godzinnym marszu byli już w Brzezinkach u młynarza Lipowskiego.

Obława

Od 2 sierpnia kompleks lasów ciągnących się na przestrzeni od miejscowości Psary koło Św. Katarzyny do Gózd - Barcza tj. szosy Warszawa-Kraków zaczął być obstawiany przez niemieckie oddziały „własowców”. Obława swoim zasięgiem mogła objąć oddział „Juranda”.

     W związku z zaistniałą sytuacją radiostacja, która pracowała do tej pory na terenie obozu w Bukowej Górze
została przeniesiona do schronu koło Ameliówki. Poza oddziałem „Juranda” na zagrożonym terenie znalazła się mobilizująca się w okolicach Klonowa jedna z kompanii 4 pułku piechoty AK. (chwilowo dowodzona przez kpt. Stanisława Ciepielewskiego „Michał” (kierownik referatu saperów Komendy Obwodu AK Kielce) oraz oddział dywersyjny Podobwodu AK Bodzentyn dowodzony przez Mariana Obarę „Szatan”. W nocy z 2 na 3 sierpnia pierścień obławy nie był jeszcze szczelny, ale oddziały podjęły decyzję o pozostaniu na terenie. „Jurand” nie chciał pozostawić mieszkańców wsi Klonów bez ochrony. Ulokował się z oddziałem na Bukowej Górze i oczekiwał na rozwój wypadków.
     Dzień 3 sierpnia przeszedł na ogół spokojnie. Obserwowano przybywanie nowych oddziałów niemieckich, zajmujących stanowiska w odległości około 300 m od lizjery lasu. Pierścień zaciskał się coraz bardziej. Niemcy rozpoczęli ostrzeliwanie północnego zbocza Bukowej Góry od strony wsi Łączna- Zagórze i Wzdołu Rządowego. Strzelali z lekkich dział polowych i karabinów maszynowych. Obserwując coraz większy niepokój żołnierzy dowódcy pododdziałów podjęli decyzję o opuszczeniu zagrożonego terenu. Nocą z 3/4 sierpnia kompania „Michała” wraz z grupką „Szatana” przekradła się przez zaciskający nas pierścień obławy niemieckiej w kierunku Św. Krzyża, skąd przez miejscowość Bartoszowiny, Lechów przedarła się w rejon Daleszyc. Patrole wysłane przez „Juranda” w kierunku południowym (zgodnie z ustaleniami miał się przedzierać w tamtym kierunku) powróciły meldując o niemożności przejścia bez walki kordonów niemieckich. Gniazda karabinów maszynowych, ustawione na północnych wzgórzach-zboczach góry Radostowa i Klonówki z kierunkiem obstrzału na lasy Bukowej Góry, były tak gęste, że nie dawały żadnych szans przedarcia się. W tej sytuacji „Jurand” zdecydowałem się jednak pozostać w lasach Bukowej Góry. Zajął stanowiska na lizjerze lasu na wysokości wsi Wilków.
     W dniu 4 sierpnia zaobserwowano kilka kolumn kawalerii i piechoty własowców, przesuwających się w odległości około 500 m od lizjery lasów. Około godz. 6-tej pierwsze tyraliery zaczęły zbliżać się do lasu. Oddział znalazł się, na własne życzenie w bardzo trudnej sytuacji. „Jurand” podjął decyzję o niebezpiecznym manewrze, który w wypadku powodzenia mógł uratować oddział. Oddział ukrył się na skraju lasu, w młodym lesie, o bardzo gęstym podszyciu z jeżyn i dzikich chwastów. Liczono, że kolejne tyraliery przeczesujące las nie będą zaglądać do tak niedostępnego miejsca. Oddział został rozstawiony w szyku równoramiennego trójkąta, wierzchołek którego znajdował się na samej lizjerze lasów, po bokach trójkąta dowódca rozstawił żołnierzy z długą bronią maszynową i zalecił kompletną ciszę. Pierwsza tyraliera „własowców” przeszła przez stanowiska czyniąc nieopisany wrzask i hałas, za nią wkroczyła druga linia tyraliery. Ci zachowywali się nieco spokojniej. Po nerwowych minutach do wszystkich dotarło, że udało się. Wbrew pozorom oddział był jednak w dalszym ciągu w niebezpieczeństwie. Należało doczekać do czasu, aż teren zostanie przez okupantów opuszczony. Oddajmy głos Bolesławowi Boczarskiemu „Jurand”: „Uformowałem teraz swój pluton w szyk „trójkąt w przód” z zamiarem maszerowania za posuwającymi się w las liniami obławy. Czołową drużynę (przednią) stanowili najstarsi partyzanci pod dowództwem „Mściciela”. Z wysuniętymi głęboko w przód szperaczami maszerowaliśmy tak do wysokości wsi Psary-Klonów. Na tej wysokości nastąpiło spotkanie się linii obław „naszej”, maszerującej od strony południowej, z linią posuwającą się od strony północnej. Wystrzelono wiele rakiet, które prawdopodobnie oznaczały koniec obławy. „Własowcy” po splądrowaniu zabudowań wsi Klonów i Psary oraz zjedzeniu kilkunastu baranów zaczęli zbierać się na torach kolejki wąskotorowej, skąd po załadowaniu się na podstawione wagoniki towarowe odjechali w kierunku Zagnańska. Represji w stosunku do mieszkańców okolicznych wsi nie stosowali.”

Rozbrojenie Niemców w Masłowie

Od 5 sierpnia oddział ponownie rozpoczął swoje zadania chroniąc radiostację, ale w dalszym ciągu doskwierał mu brak broni dla nowoprzyjętych żołnierzy. Okazja nadarzyła się sama. 

     Kwaterujący we wsi Ciekoty i Brzezinki oddział otrzymał wiadomość, że na lotnisku w Masłowie zatrzymała się duża grupa żołnierzy niemieckich z zadaniem przygotowania lotniska do startu i lądowania samolotów. Dowódca wysłał patrol do rozpoznania oddziału. Okazało się, że Niemcy zostali zakwaterowali we wsi Masłów-Stara Wieś, a prace wykonują w całej okolicy.
     Następnego dnia wznowiono pracę radiostacji. Usytuowano we wsi Masłów Podklonówka w zagrodzie Białka. Miejsce było blisko Niemców dlatego należało zachować maksymalną uwagę. Z drugiej jednak strony, dla pracy radiostacji, było idealne. Niemieckie służby goniometryczne mogły bowiem uznać, że jest to sygnał którejś z ich radiostacji w Masłowie.

     W godzinach popołudniowych „Jurand” dowiedział się, że oddział niemiecki w liczbie 20-tu osób zatrudniony jest przy kopaniu rowu na wschodnim skraju lotniska koło wsi Mąchocice Kapitulne. Odległość od zatrudnionych Niemców do hangarów i zabudowań lotniska wynosiła około 2 km. Podczas rozpoznania stwierdzono, że niemieccy żołnierze posiadali karabiny i tornistry złożone w jednym miejscu (karabiny w kozłach). Broń strzeżona była przez podoficera. „Jurand” zgodził się na przeprowadzenie ryzykownej akcji, a do jej wykonania wyznaczył pięcioosobowy patrol w składzie: Patrol w składzie: plut. „Mściciel” (dowódca), kpr. „Stary Bolek”, st. strz. „Gustaw”, strz. „Dzięcioł” i strz. „Kuba”. Reszta oddziału miała ubezpieczać akcję i w tym celu przesunęła się wąwozem do wsi Mąchocice, na skraju której pod osłoną drzew i zbóż zajęto stanowiska ubezpieczające.
     Patrol na akcję udał się parokonną furmanką, pożyczoną od Kofronia „Selen”. Wszyscy jego żołnierze ubrani byli w cywilne ubrania pod którą ukryte były pistolety i granaty. Wszyscy posiadali także pistolety maszynowe, ale te ukryte były w wozie. Końmi powoził strz. „Dzięcioł”, a pozostali udawali pasażerów furmanki. Żołnierze patrolu po dojechaniu na miejsce zaczęli wykonywać podzielone między siebie zadania. „Mściciel” i „Dzięcioł” zeskoczyli z wozu, doskoczyli do Niemców i wezwali ich do poddania się. Pracujący przy kopaniu rowów Niemcy jak na komendę odrzucili łopaty, podnosząc ręce do góry. Pilnujący złożonej w kozły broni uzbrojony Niemiec , próbował się bronić w chwili kiedy podbiegli do niego „Gustaw” i „Stary Bolek”. Został zlikwidowany. Konie wystraszyły się strzałów, ale zostały opanowane przez „Kubę”, który za nie odpowiadał.
     Strzały zaalarmowały stacjonujących w Masłowie Niemców dlatego należało się spieszyć. W ciągu kilku minut żołnierze patrolu załadowali dwadzieścia karabinów oraz tornistrów na wóz i galopem odjechali w kierunku Mąchocic. Oddział osłaniając odwrót furmanki z patrolem i zdobytą bronią, wycofał się doliną rzeczki Lubrzanki w kierunku wsi Ciekoty, a następnie do lasu Bukowej Góry. Tymczasem zaalarmowani Niemcy rozwinięci w długą tyralierę maszerowali w kierunku wsi Mąchocice Kapitulne i Mąchocice-Zagórze, osiągając wreszcie wzgórza Klonówki i Radostowej. Dalej nie mieli odwagi atakować.

Ostatnia akcja

Na terenie Obwodu Kielce trwała już mobilizacja oddziałów do walki w ramach akcji „Burza”. Na skutek nalegań „Juranda” Inspektor Kielecki zgodził się na zmianę charakteru działania oddziału. Miał on został podporządkowany dowódcy Świętokrzyskiego Pułku Piechoty w ramach Kieleckiej Brygady Piechoty.

     Datę odmarszu oddziału ustalono na dzień 12 sierpnia 1944r. Kilka dni pozostające do daty odmarszu wykorzystano na intensywne szkolenie strzeleckie i musztrę. W przededniu odmarszu tj. w dniu 11 sierpnia w godzinach rannych „Jurand” zostałem zaalarmowany wiadomością o zjechaniu do wsi Ciekoty dość znacznego oddziału karnego „własowców” i Niemców. Mieli oni rzekomo przybyć z kierunku Św. Katarzyny. Oddział stacjonował wówczas na skraju lasu Bukowej Góry na wysokości wsi Brzezinki w odległości około 1,5 km od wsi Ciekoty. Według otrzymanych informacji liczba Niemców miała wynosić około 40-tu ludzi, że dokonują we wsi aresztowań, a nawet odkryli znajdujący się u mieszkającego tam Komendanta Placówki Dąbrowa Mieczysława Różkowskiego „Antek” schron z bronią i amunicją. 

     Na podstawie tych informacji podjęto natychmiast decyzję obrony wsi przez zaatakowanie wroga i wpędzenie Niemców w zorganizowaną zasadzkę. Oddział został podzielony na trzy grupy z zadaniem:
Grupa I – 20 ludzi pod dowództwem „Juranda” atakuje Ciekoty od strony północno-zachodniej (od strony lasu).
Grupa II – w sile 20 ludzi pod dowództwem plut. „Kazika” ma zająć pozycje wyjściowe do natarcia na wieś w dolinie rzeki Lubrzanki (na skraju wsi Mąchocice Zagórne), atakując wieś Ciekoty z kierunku południowo-zachodniego.
Grupa III – w składzie 15 żołnierzy pod dowództwem st. sierż. podch. „Bodegi” otrzymała zadanie szybkiego obejścia lasem wsi Ciekoty i na drodze prowadzącej z Ciekot do Św. Katarzyny urządzić zasadzkę.
„Jurand” przewidywał, że na skutek nagłego ataku na wieś dwóch pierwszych grup „własowcy” nie wytrzymają nerwowo i zaczną uciekać w kierunku Św. Katarzyny, gdzie znajdował się ich garnizon. Dlatego też najbardziej liczył na grupę III-cią, która w zasadzce powinna wykończyć akcję.
     Około godz. 9.30 grupy I i II rozpoczęły natarcie na wieś. Żołnierze z okrzykiem: ”Hurra!” - rzucili się rozwinięci dość szeroko na wieś. Ze wsi padło kilkanaście pojedynczych strzałów pojedynczych, które nie były w stanie zatrzymać partyzantów, którzy w ciągu kilkunastu minut przebyli odległość około 400 m dzielącą ich pozycje wyjściowe od wsi. Gdy oddział znalazł się we wsi nie zastał tam już okupantów, którzy uciekli w kierunku Św. Katarzyny. Posłano za nimi kilka serii, lecz na skutek znacznej odległości były one nieskuteczne. Wszyscy z napięciem czekali na otwarcie ognia III-ciej grupy „Bodegi”. Strzały nie padły. Okazało się, że „Bodega” mimo 20-tu minut czasu, jakie posiadał na domarsz i zajęcie stanowisk w zasadzce, ”nie zdążył” dotrzeć ze swą grupą na wyznaczone miejsce.
     Już po zakończeniu akcji okazało się, że własowcy nie dokonywali we wsi żadnych aresztowań i poszukiwań broni, a jedynie celem ich przyjazdu była rekwizycja paszy dla koni. Był to więc fałszywy alarm. Mimo tego we wsi wybuchła panika. Ludność zaczęła pakować swój dobytek i uchodzić do lasu.
     Dla młodych stażem żołnierzy akcja ataku na wieś była pierwszym chrztem bojowym. Akcja spowodowała jednak pewne konsekwencje. W opinii dowódcy oddziału zasadzka nie udała się bowiem st. sierż. „Bodega” nie wykonał rozkazu bojowego. „Jurand” potraktował go dość surowo – wydaleniem z oddziału (nie wszystkie relacje potwierdzają ten fakt, ale pseudonim „Bodega” nie pojawia się już od tej pory w relacjach żołnierzy).

 

Odmarsz

Kończył się czas ochrony radiostacji. Oddział wyruszył do wykonywania nowych zadań. 

     12 sierpnia, około godziny 15, do oddziału „Juranda” dotarł por. Władysław Kofroń „Selen”, który jak się okazało również otrzymał rozkaz mobilizacyjny. Mianowany on został adiutantem dowódcy Kieleckiego Pułku Piechoty wchodzącego w skład Kieleckiej Brygady Piechoty i otrzymał rozkaz zameldować się u nowego dowódcy. Odmarsz oddziału nastąpił o zmierzchu 12 sierpnia ze wsi Brzezinki. W ciągu nocy z 12 na 13 sierpnia osiągnięto miejscowość Gruchawka k. Kielc, gdzie kwaterował w tym czasie II batalion 4 ppLeg. wraz z dowództwem pułku.
     O zmierzchu 13 sierpnia „Selen” oraz „Jurand” wraz z oddziałem odmaszerowali do miejscowości Szewce – Zawada. Dotarli tam nad ranem z 13 na 14 sierpnia i zameldowali się u kpt. Romana Piechowskiego „Roberta” , który był dowódcą pułku. Posiadana radiostacja została przekazana nowemu przełożonemu.
     Tak więc w dniu 13 sierpnia 1944 r. zakończył swoje istnienie, liczący wtedy 64 żołnierzy, oddział Bolesława Boczarskiego „Jurand”. Dalsze jego losy związane są z działaniami Kieleckiego Pułku Piechoty w ramach Kieleckiej Brygady Piechoty.

Źródła

Opracowując powyższy tekst korzystaliśmy z następujących źródeł:

Basa M.: Opowiadania partyzanta,
Boczarski B.: Wspomnienia (odpis maszynopisu w posiadaniu Dionizego Krawczyńskiego),
Borzobohaty W.: „Jodła”,
Malaga E.: Wspomnienia (odpis maszynopisu w posiadaniu Dionizego Krawczyńskiego).