Powstanie oddziału
Dowódcą oddziału partyzanckiego był Józef Mikołajczyk „Marcin”, dotychczasowy dowódca patrol dywersyjnego Podobwodu Niewachlów z Obwodu Kielce. Oddział powstał zresztą na bazie patrolu.
Prawdopodobnie wczesną wiosną 1943r. na terenie Podobwodu Niewachlów powstał patrol dywersyjny Kierownictwa Dywersji (Kedyw). Jego dowódcą został ppor. Józef Mikołajczyk „Marcin”. Nie znamy nazwisk żołnierzy wchodzących w jego patrolu. Niewiele wiemy także o jego działaniach: patrol przeprowadzał głównie akcje kolejowe i aprowizacyjne. Dla przykładu, w lutym, patrol przejął materiały wybuchowe przeznaczone dla kamieniołomu „Ślichowice”. Na powodzenie akcji wpłynął fakt, że prawie wszyscy pracownicy kamieniołomu, łącznie z jego kierownikiem inż. Czesławem Łętowskim „Górnik”, byli zaangażowani w działalność konspiracyjną, stąd też znano dokładną trasę i godzinę transportu.
Z całą pewnością w kwietniu 1943 roku patrol „Marcina” wziął udział w większej akcji. Polegała ona na przecięciu przewodów telefonicznych na kilku trasach. Grupa pod dowództwem „Marcina” zerwała linię między Chęcinami, a Radkowicami. Grupa Mieczysława Pękowskiego – koło Cisowej, a grupa Stanisława Durlika „Wilk” obok przystanku kolejowego Sufraganiec. Przerwa w łączności telefonicznej trwała w każdym przypadku dobę, ale najważniejsze było, że młodzi żołnierze nabywali niezbędnego doświadczenia. W maju patrol dokonał akcję na zakłady „Hasag” (dawny „Granat”) skąd dzięki współpracy z pracującymi tam konspiratorami wyniesiono 100 sztuk granatów ręcznych (niektóre źródła podają, że były to tylko czerepy tych granatów).
Sytuacja zmieniła się prawdopodobnie w maju 1943r. kiedy oddział przekształcił się w grupę partyzancką. Nastąpiło to za sprawą napłynięcia do niej grupy ludzi z organizacji „Polski Związek Walki o Wolność Narodów” z Kielc, która w maju 1943r. weszła w skład Armii Krajowej, ale jednocześnie jej twórcy, rodzina Janystów z Kielc, została zdekonspirowana.
Rozrost oddziału nastąpił w czerwcu i lipcu na co miały zapewne wpływ aresztowania na terenie Podobwodu Niewachlów. 26 maja 1943 r. siły niemieckie z Kielc przeprowadziły pacyfikację Gminy Mniów (wchodziła w skład Podobwodu). Była ona najprawdopodobniej odwetem za wcześniejszy napad 12-osobowego patrolu AK dowodzonego przez Stanisława Stachurę „Małego” na samochód pocztowy, z którego partyzanci zabrali pieniądze i pocztę. Podczas niemieckiej akcji zamordowano 53 osoby, w tym 11 kobiet i 15 dzieci. 35 osób spalono żywcem w Raszówce, w tym 6 kobiet i 5 dzieci. Zbrodni tej dokonał żandarmeria – przypuszczalnie I zmotoryzowany batalion i Sipo z Kielc.
Dwa dni później, 28 maja, został aresztowany Jan Niewiadomski, Komendant Podobwodu. Tego samego dnia aresztowano dowódcę sekcji dywersyjnej Placówki Mniów.
Działania takie sprawiały, że las zapełniał się zagrożonymi ludźmi. Trudno się dziwić, że do oddziału, który stacjonował m.in. w wioskach Laskowa, Oblęgorek docierali kolejni żołnierze. Pomimo niemieckiego terroru oddział przeprowadzał kolejne akcje. W czerwcu rozbrojono na stacji kolejowej Kielce Herby dwóch strażników kolejowych (Bahnschutz).
Akcje przeprowadzano zresztą nie tylko na swoim terenie, ale także w Kielcach, na zlecenie dowódcy Obwodu AK Kielce. Np. w lipcu 1943r. Władysław Kmiecik „Szumny” i Stanisław Janyst „Jurand” mieli w Kielcach wykonać wyrok na jednym z niemieckich agentów, ale zamiast tego byli świadkami jak agent którego mieli zlikwidować prowadzi aresztowanego brata „Juranda”, Władysława Janysta „Jagiellończyk”. Niestety okoliczności nie pozwalały na natychmiastowe uwolnienie aresztowanego. „Szumny” i „Jurand” postanawiają jednak dokonać tego w okolicach przedwojennego gimnazjum Żeromskiego przy dzisiejszej ulicy Jana Pawła II. Właśnie tamtędy aresztowany musi był przeprowadzany z komendy policji do więzienia przy ulicy Zamkowej. Przewidywania partyzantów potwierdziły się. „Jagiellończyka” prowadził granatowy policjant, który został rozbrojony już na ulicy Zamkowej. Po rozkuciu więźnia policjant został puszczony wolno. „Jagiellończyk” udał się do oddziału natomiast partyzanci pozostali w mieście, aby wykonać wyrok na agencie.
Następnego dnia „Jurand” i „Szumny” , około południa zajęli miejsca w mieszkaniu przy Rynku nr 11 (długim podwórzem można było przedostać się na ulicę Wesołą). W mieszkaniu należącym do Gładysińskich ukrywał się młodszy brat „Juranda”, Władysław Janyst „Jodła”, zdekonspirowany w mieście. W tym właśnie mieszkaniu partyzanci oczekiwali na wiadomość od wywiadowców, obserwujących okolicę, o zbliżaniu się agenta. Niestety nie pojawił się i partyzanci, około godziny piętnastej, postanowili powrócić do oddziału. „Jodła” nie odszedł razem z nimi bowiem miał jeszcze kilka spraw do załatwienia w Kielcach. Godzinę po odejściu partyzantów „Jodła” wychodząc z mieszkania natknął się na agenta na którego polowali jego koledzy. Niestety agent był szybszy. Rannego „Jodłę” przewiózł do więzienia przy ulicy Zamkowej gdzie zakatował chcąc wydobyć od niego informacje. Już kolejnego dnia niemieckiego sługusa dosięgła inna grupa likwidacyjna AK wykonując wyrok w okolicach kina.
Do "Ponurego"
Pod koniec lipca, liczący 26 żołnierzy, oddział otrzymał rozkaz dołączenia do Zgrupowania Partyzanckiego Jana Piwnika „Ponury”. Kiedy opuścili swój teren nadjechała ekspedycja Żandarmerii i Sipo z Kielc…
23 lipca oddział „Marcina” otrzymał rozkaz przemieszczenia się na Wykus, miejsce kwaterowania Zgrupowania Partyzanckiego „Ponurego”. Do Michniowa dotarli już po pacyfikacji (Niemcy zamordowali wtedy 204 osoby). Widok spalonej wioski, która stanowiła zaplecze zgrupowania, nie napawał optymizmem. Partyzanci oddziału nie wiedzieli wtedy, że podobne działania, nie na taką skalę, miały miejsce na ich macierzystym terenie. Oto bowiem 27 lipca, w czasie masowej akcji Niemcy aresztowali w Niewachlowie kilkudziesięciu mężczyzn, z których 42 wywieziono do obozu pracy w Bliżynie, 7 wywieziono do obozów koncentracyjnych, a 12 rozstrzelano w lesie koło Sukowa. W tej ostatniej grupie znaleźli się: Jan Detko, Stanisław i Zbigniew Durajowie, Józef Gil, Leon Klaczyński, Franciszek Krzywicki i Józef Sarnacki – członkowie miejscowej grupy dywersyjnej AK, którzy zapewne wcześniej współpracowali z oddziałem „Marcina”.
Na Wykusie partyzanci nie zastali Zgrupowania „Ponurego” które uprzedzone o planowanej przez Niemców obławie opuściło ten teren. Dopiero po kilku dniach oddział „Marcina” dotarł do Zgrupowania, które przebywało wtedy w lasach osieczeńskich, na zachód od Suchedniowa.
Kwaterowano wspólnie niecałe dwa tygodnie po czym „Marcin” otrzymał zadanie zdobycia dla Zgrupowania koców, mundurów i innego niezbędnego wyposażenia. W połowie sierpnia oddział opanował koszary Baundienstu w Kielcach przy ulicy Piotrkowskiej (koszary znajdowały się w szkole powszechnej przy ulicy Piramowicza 4 którą zlikwidowano aby zwolnić miejsce) skąd zabrano niezbędne materiały. Oddajmy głos uczestnikom akcji którzy tak ją opisali: " (...) W połowie sierpnia, ciepłą i chmurną, ale bezdeszczową nocą, od strony Niewachlowa, obok stacji kolejowej Herby, do budynku szkoły podeszła grupa kilkunastu ludzi, za którymi w chwilę później podjechała furmanka zaprzężona w parę koni. Przybyli zatrzymali się przy wejściu, porozmawiali chwilę z junakami, którzy z łopatami w ręku pełnili wartę, po czym wraz z nimi weszli do środka. Na miejscu wartowników stanęli dwaj przybyli młodzi ludzie uzbrojeni w karabiny, zaś dwaj inni zapadli w mroku od strony Piotrkowskiej.
Na obszernych korytarzach szkoły zapanował tymczasem niebywały ruch. Wśród chłopców migiem rozeszła się wiadomość, że ich gośćmi są partyzanci z lasów., którzy przyjechali tu po to, by z magazynów zabrać koce, mundury, bieliznę i buty na potrzeby oddziałów walczących z Niemcami. Wnet uszkodzono linię telefoniczną, przy pomocy łomów oderwano kłódki wiszące na drzwiach do magazynu odzieżowego i kancelarii, a następnie zaczęto wynosić i składać na furmance znalezione na półkach zapasy. Ochoczo w tym pomagali junacy, ciesząc się wyraźnie z wyrządzonego w ten sposób Niemcom figla. Za zabrane przedmioty wypisano odpowiednie pokwitowanie, po czym dowódca grupy partyzantów, Marcin, zarządził na korytarzu zbiórkę.
Stanęli naprzeciw siebie, z jednej strony uzbrojeni w pistolety maszynowe i karabiny „leśni”, a z drugiej chłopcy zmuszeni do ciężkiej pracy na rzecz okupanta. Marcin krótko, po żołniersku podziękował za pomoc, wyjaśnił cel walki z najeźdźcą i na zakończenie zaintonował półgłosem – Jeszcze Polska nie zginęła…
Wrażenie było potężne!
Poważne, uduchowione twarze, na których w świetle nagich żarówek widać było płynące łzy. Nikt się ich tutaj nie wstydził. Marsza, marsz Dąbrowski… - skandowali równo, z przejęciem słowa hymnu. Piękny poniosły nastrój dopełniły jeszcze słowa Roty Marii Konopnickiej. Śpiewali je wśród westchnień, wzruszonymi głosami, a jej słowa brzmiały jak przysięga! Akcję, trwającą tylko pół godziny, na tym zakończono.
Nie obeszło się jednak bez incydentu, który przebieg jej mógł był nieco powikłać. W kulminacyjnym momencie, w trakcie załadowywania furmanki, od strony Niewachlowa rozległy się wykrzykiwane głośno niemieckie słowa i przekleństwa. Po chwili przed zaczajonym w mroku nocy Krukiem (Jan Krzywicki) ukazał się uzbrojony w peemy u granaty trzyosobowy patrol żandarmerii. Byli podchmieleni i kłócili się zawzięcie, toteż nie tylko nie poszli sprawdzić – jak to mieli w zwyczaju – szkoły z zewnątrz, ale też i nie zauważyli żadnego podejrzanego ruchu wokół niej. (...)"
Po wykonaniu zadania oddział przez Tumlin, Samsonów, Łączną i Zagórze dotarł do Bukowej Góry. Miejscowe struktury AK poinformowały „Marcina”, że Niemcy często organizują zasadzki na partyzantów. W celu zabezpieczenia przemarszu dowódca wysłał przodem dwóch zwiadowców. W okolicy Wzdołu koło Bodzentyna, wpadli oni w niemiecką zasadzkę. W walce zginął Mirosław Idzikowski „Norbert”. Oddział do Zgrupowania „Ponurego” już nie dołączył, ale powrócił na teren Podobwodu Niewachlów i wznowił swoją dotychczasową działalność dywersyjną. Transportowane materiały zostały przekazane miejscowym placówkom.
Henryków
Od końca sierpnia 1943 roku oddział „Marcina” powrócił na stałe na teren Podobwodu Niewachlów. Wznowiono działalność dywersyjną na drogach i uderzenia na linie łączności. Na polecenie Komendy Obwodu żołnierze odwiedzali także Kielce.
Oddział wykonywał szereg akcji na przedstawicieli niemieckiej administracji. Nie zawsze były to wyroki śmierci. Nieraz wystarczały ostrzeżenia. Jedna z takich akcji miała miejsce w listopadzie, a jej celem była firma Henryków znajdująca się przy ulicy Młynarskiej w Kielcach. Zarządzał nią Niemiec o nazwisku Fux, który znany był z brutalności wobec zatrudnionych tam Polaków. Do przeprowadzenia ostrzegawczej akcji zostali wysłani: Stanisław Krzywicki „Wiktor”, Władysław Kmiecik „Szumny”, Jan Kmiecik „Mróz” i Jan Krzywicki „Kruk”.
Wyznaczonego dnia około godziny 16 żołnierze przystąpili do akcji. „Szumny” i „Wiktor” bez problemu rozbroili strażnika i portiera. Wsparli ich po chwili „Mróz” i „Kruk”, którzy po zerwaniu łączności pozostali na portierni pilnując bezpieczeństwa kolegów. „Szumny” i „Wiktor” w jednym z pokoi odszukali Niemca i bez problemów rozbroili go. Po przeprowadzeniu do własnego gabinetu, ku uciesze pracowników, został wychłostany pejczem, którym dotychczas bił polaków. Późniejsze relacje pracowników potwierdzały, że po tym ostrzeżeniu postępowanie Niemca zmieniło się.
Nowy kontakt, nowe pomysły
Późną Jesienią 1943r. „Marcin” nawiązał kontakt z plutonem 186, z Czarnowa. Nie było to trudne bowiem organizacyjnie pluton ten wchodził w skład Placówki AK Niewachlów, skąd wywodził się „Marcin”. Kontakty miały zaważyć na przyszłych losach żołnierzy.
Na umówione spotkanie udali się: Józef Mikołajczyk „Marcin”, Stanisław Janyst „Jurand” i Ludwik Janyst „Junak”. Późnym wieczorem dotarli do domu Tadeusza Hofmana „Sokół” dowódcy plutonu. Niedługo zjawił się tam także jego zastępca Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”. Zebrani ustalili, że z powodu braków w uzbrojeniu należy jak najszybciej przeprowadzić akcję dzięki której oddział „Marcina” i pluton z Czarnowa zdobędą dodatkową broń. Na decyzję młodych dowódców nie trzeba było długo oczekiwać.
Już następnego dnia, kwadrans przed dwunastą, stawili się na stacji kolejowej Szczukowskie Górki: między Herbami a Piekoszowem (linia kolejowa Kielce – Częstochowa). Uczestnicy akcji wyglądem przypominali zwykłych podróżnych. Dodatkowo każdy z nich trzymał w ręku jakiś pakunek, a dwóch dodatkowo stare, zniszczone walizki. Zgodnie z ustaleniami akcją miał dowodzić Zbigniew Kruszelnicki „Wilk” uzbrojony w pistolet, ale w razie ewentualnego starcia dowództwo miał objąć bardziej doświadczony „Jurand” (uzbrojony w Visa). Dodatkowo na peronie znajdowali się: Ludwik Janyst „Junak”, Maciej Jeziorowski „Długi”, Tadeusz Pinda „Makatka”, Stanisław Kudła „Spencer” i Władysław Ziętarski „Kielich”. Każdy z nich miał pistolet, z tym że parabellum „Spencera” było bez magazynka, z jednym tylko nabojem wprowadzonym już do komory nabojowej. Jedynie „Junak” pod płaszczem ukrywał pistolet maszynowy sten. Celem akcji mieli być Niemcy, których kilku zawsze jeździło oczekiwanym pociągiem z Kielc. Przebywali zawsze w wagonie „Nur fur Deutsche” i to ich partyzanci chcieli rozbroić.
Kiedy oczekiwany pociąg nadjechał okazało się, że tego dnia zamiast jednego wagonu przeznaczonego „tylko dla Niemców”, znajdują się ich trzy. Mimo to „Wilk” postanawia przeprowadzić rozbrojenie Niemców. Pięciu żołnierzy wchodzi z dwóch stron do jednego z wagonów i bez trudu rozbraja zaskoczonych okupantów w dwóch przedziałach. To wtedy na zewnątrz pada strzał. Okazało się, że wchodzący do wagonu „Spencer” został zatrzymany przez Niemca. Partyzant nie pozwolił sobą pomiatać. Wyjął pistolet i zastrzelił Niemca. To rozpętało istne piekło. Z pozostałych wagonów także zaczęto strzelać, choć pociski nie robiły partyzantom krzywdy dokąd byli ukryci w wagonie. To nie mogło jednak trwać wiecznie.
W tych okolicznościach trzeźwo sytuację ocenił jedynie „Jurand”. Wszedł na dach wagonu i wymachując pistoletem nakazał, po niemiecku, odjazd przerażonemu maszyniście. Po kilku minutach jazdy „Junak” uruchamia hamulec ręczny i pociąg gwałtownie zwalnia. „Junak” wyskakuje, ale Niemcy po chwili zaczynają strzelać do niego. Na szczęście niecelnie. Gdy partyzant znajduje zasłonięte miejsce sam długą serią strzela po wagonach czym ucisza okupantów. Ten moment wykorzystują pozostali i w pośpiechu opuszczają wagon. Maszynista tym razem trafnie ocenił sytuację i widząc uciekających partyzantów odjechał całym składem. Partyzanci szczęści lwie dotarli do zbawczego lasu. Dopiero tam zorientowali się, że nie ma z nimi „Kielicha”. Pozostali nie są nawet ranni, a ich zdobycz stanowi jedenaście pistoletów.
Z niebezpiecznego miejsca partyzanci odeszli okrężną drogą w kierunku Czarnowa, gdzie dotarli dopiero następnego dnia. Jakaż była ich radość gdy w domu „Sokoła” zastali „Kielicha”. Okazało się, że w chwili gdy „Spencer” zastrzelił Niemca ten był jeszcze na peronie. Strzelanina nie pozwoliła mu dołączyć do kolegów i w efekcie wycofał się ze stacji.
Skrytka w Oblęgorku
W grudniu 1943r. działalność oddziału została zawieszona. Żołnierze zostali skierowani na konspiracyjne kwatery znajdujące się w wioskach na terenie Placówki Niewachlów. Trzon oddziału z „Marcinem” na czele został umieszczony w dworku Sienkiewiczów w Oblęgorku.
Oblęgorek znajdował się na terenie Placówki Niewachlów. Na kwaterę wyznaczono partyzantom obszerny, zachodni pokój na piętrze. W pokoju znajdowała się podwójna ściana z cegły, dobrze maskująca ukryty za nią schowek. Była nim wąska, zaledwie metrowej szerokości pusta przestrzeń, do której można się było dostać, schodząc ze strychu po drabinie przez zamaskowaną podnoszoną klapę. Z piętra na strych także dostawano się po drabinie. Pierwotnie schowek ten miał pełnić rolę skrytki na pamiątki rodzinne, ale w czasach II wojny światowej cenniejsze było ludzkie życie. Z kryjówki partyzanci musieli skorzystać na szczęście tylko raz gdy dworek został niespodziewany odwiedzony przez Niemców.
Wiemy, że poza dowódcą przebywało tam pięciu żołnierzy: Stanisław Janyst „Jurand”, Ludwik Janyst „Junak”, Wincenty Janyst „Jagiellończyk”, Stefan Detka „Zaręba” i … Niestety nie udało się ustalić kim był piąty żołnierz.
Grupa została lotną grupą dywersyjną Obwodu Kielce i pomimo mrozu wykonywała zlecone akcje np. zrywanie linii telefonicznych na trasie Kielce – Końskie pod Cisową i na linii kolejowej na odcinku Sufraganiec – Tumlin.
Śmierć "Marcina"
Pod koniec stycznia żołnierze opuścili gościnną kryjówkę i powrócili na partyzanckie szlaki. Celem ich wędrówek były także Kielce. 4 lutego 1944r. „Marcin” wraz z trzema żołnierzami udał się do miasta. Chcieli rozbroić jakiegoś samotnie idącego Niemca.
Na przedmieścia dojechali przypadkowymi saniami, których wiele jechało do miasta gdzie był tego dnia targ. Wysiedli na ulicy Piotrkowskiej i dalej, w kierunku mostu herbskiego poszli już pieszo. Pierwszy szedł Stefan Detka „Zaręba”, który wypatrywał najlepszego celu do rozbrojenia. W pewnej odległości za nim szli Józef Mikołajczyk „Marcin” i Stanisław Janyst „Jurand”. Na samym końcu, ubezpieczając kolegów szedł Ludwik Janyst „Junak”.
Około 100 metrów przed mostem „Zaręba” uznał, że samotnie idący żołnierz i karabinem na ramieniu jest godną ataku „ofiarą”. Nie czekając na kolegów sam rozpoczął akcję. Błyskawicznym ruchem wepchnął zaskoczonego Niemca pomiędzy domki. Chwycił za jego karabin chcąc wykorzystać zaskoczenie i wyrwać mu go z rąk. Początkowo Niemiec sprawiał opór, ale silne uderzenie powaliło go na ziemię. „Zaręba” błyskawicznie schował karabin pod własny płaszcz i dopiero wtedy podeszli do niego pozostali partyzanci. Zanim zdążyli podjąć jakąkolwiek decyzję o dalszym postępowaniu zauważyli, że są obserwowani przez pasażerów cywilnego auta, które jednak po chwilo odjechało. Partyzanci postanawiają wycofać się z miasta ze zdobyczą. Pozostaje jedynie „Marcin”.
Postanowił iść w kierunku centrum, a celem jego wyprawy miał być kolejny Niemiec. „Marcin” minął przejazd kolejowy i szedł w kierunku kościoła Św. Krzyża. Koło figurki Św. Jana przeszedł na drugą stronę ówczesnej ulicy Piotrkowskiej i tam natknął się na „swojego” Niemca uzbrojonego w broń krótką. Przeszedł za nim jeszcze kilkadziesiąt metrów w kierunku ulicy Okrzei po czym grożąc swoim pistoletem chciał wprowadzić do najbliższej bramy. To wtedy usłyszał głośne: Halt! Tak naprawdę nie wiemy skąd pojawił się niemiecki partol. Być może skręcił w Piotrkowską z ulicy Focha, a może żołnierze wyszli ze znajdującej się obok knajpy. Faktem jest jednak, że widząc swojego kamrata w opałach postanowili podjąć działania. „Marcin” nie czeka bezczynnie. Odskakuje pod ścianę i strzela do jednego ze zbliżających się żandarmów co wywołuje popłoch wśród przechodniów. Mikołajczyk ostrzeliwując się przesuwa się w kierunku rogu z ulicą Okrzei, ale niemieckie serie są coraz bardziej celne. Wreszcie dosięgają partyzanta, który ginie na miejscu.
Gdy do Podobwodu dotarła wiadomość o jego śmierci Stanisław Mikołajczyk „Rozmaryn”, Komendant Podobwodu Niewachlów, na tymczasowego dowódcę oddziału mianował „Juranda”. Jego głównym zadaniem było nawiązanie kontaktów z rozproszonymi po wsiach żołnierzami oddziału. Decyzją Komendanta Obwodu AK Kielce dowódcą oddziału został jednak Zbigniew Kruszelnicki „Wilk”, znany już niektórym żołnierzom oddziału. Historia oddziału pod nowym dowództwem jest jednak opisana w innym miejscu:
Żołnierze
Latem 1943 roku oddział „Marcina” liczył 26 żołnierzy. Nie udało się ustalić pełnego składu oddziału, ale z pewnością jego żołnierzami byli wtedy:
Detka Stefan „Zaręba”,
Idzikowski Mirosław „Norbert”,
Janyst Ludwik „Junak”,
Janyst Stanisław „Jurand”,
Janyst Wincenty „Jagiellończyk”,
Jeziorowski Maciej „Długi”,
Kmiecik Władysław „Szumny”,
Kmiecik Jan „Mróz”,
Krzywicki Jan „Kruk”.
Krzywicki Stanisław „Wiktor”,
Kudła Stanisław „Spencer
Mikołajczyk Józef „Marcin”,
Pinda Tadeusz „Makatka”,
Ziętarski Władysław „Kielich”.
Źródła
Opracowując powyższy tekst korzystaliśmy z następujących źródeł:
Borzobohaty W.: „Jodła”,
Felcman S.: Nie złożono broni,
Mańko W.: „Wilki” pod Kielcami,